sobota, 31 grudnia 2011

Epica - 30.09.10, Poznań

Po dwóch latach od pierwszego, niezależnego koncertu holenderskiego zespołu symfoniczno metalowego, Epiki w Polsce, zespół wprost rozpieścił swoich tutejszych fanów, występując u nas aż trzy razy. Pierwszą możliwością na podziwianie formacji na żywo był festiwal Open Mind, czternastego sierpnia, kolejnymi zaś dwa koncerty promujące ich ostatnie dzieło, Design Your Universe, czyli trzydziestego września w Poznaniu i dzień później w Katowicach. W tej relacji chciałabym skupić się na koncercie poznańskim, na którym miałam wspaniałą okazję się pojawić. Będzie to ciężka sprawa, gdyż nie jest łatwo przelać na klawiaturę wszystkich emocji, jakie wywołał u mnie ten występ, ale zacznijmy od samego początku.
Pod klubem znalazłam się chwilę po godzinie 18, kiedy roiło się już tam całkiem sporo osób, czekających na to, aż na zegarach wybije godzina 19 i będzie można przekroczyć bramy Eskulapa. Nie trzeba było jednak czekać aż tak długo, gdyż otwarcie bram nastąpiło mniej więcej 20 minut wcześniej, choć brama prowadząca na salę koncertową wciąż pozostawała zamknięta. Był więc czas na spokojne oddanie kurtek do szatni czy na rozejrzenie się po stoisku z koszulkami i innymi rzeczami związanymi z zespołem oraz supportami. Fani powoli i kulturalnie zaczęli zbierać się przed drzwiami na główną halę, choć ludzi było całkiem dużo, nikt się nie pchał i nie było żadnego ścisku. W momencie otwarcia się drzwi tłum ludzi wbiegł na salę, chcąc zająć jak najlepsze miejsce, jak najbliżej sceny. Udało mi się stanąć w drugim rzędzie, mniej więcej pośrodku sceny. Rozpoczęło się oczekiwanie na rozpoczęcie koncertowego wieczoru. Chwilę przed godziną dwudziestą na klub zaczął rozbrzmiewać pierwszymi dźwiękami Here's My Hell pierwszego supportu, ReVamp. Zespół został bardzo ciepły przyjęty przez Epicowych fanów, nie tylko ze względu na samą muzykę, ale także na obecność samej Floor Jansen na scenie. Wokalistka była oczywiście w świetnej formie wokalnej, była miła i zgadywała publiczność. W pewnym momencie wzięła ze sobą na scenę kamerę, aby nagrać część koncertu, a następnie wstawić to oraz i inne nagrania na swój kanał youtube. Po ich występie przyszedł czas na koncert kolejnego supportu czyli zespołu rodem z Francji, Kells. Zrobili mniejsze wrażenie niż ich poprzednicy, ale dynamiczna piosenkarka, Virginie Goncalves szybko rozgrzała publiczność. Plusem dla tego zespołu są przede wszystkim teksty w ich ojczystym języku. Cały ich występ trwał najwyżej jakąś godzinę, a tuż po nim nastało dwudziesto-minutowe oczekiwanie na gwiazdę wieczoru, spędzone na oglądaniu kręcących się po scenie panów od techniki, zmieniających instrumenty i sprawdzający ostatecznie nagłośnienie.
Nagle wszystkie światła zgasły, rozmowy wśród publiczności umilkły a z głośników zaczęły wydobywać się dźwięki intra rozpoczynającego ostatnią płytę oraz sam koncert. Na sali pojawiło się ogromne poruszenie. Osobiście, stałam w bezruchu, pilnując się, aby nie zemdleć z wrażenia. Wtem rozległy się pierwsze głośne krzyki, gdy na scenie pojawił się Coen Janssen (klawiszowiec) oraz Arien van Weesenbeek  (perkusista). Owe wrzaski wydawały się tylko takie głośne, gdyż chwilę potem zrobił się jeszcze wielki hałas, gdy wraz z rozpoczęciem się Resign to Surrender na scenie pojawił się Mark Jansen, witając publikę głośnym okrzykiem. W między czasie pojawił się także Yves Huts i Isaac Delahaye. Zaczął się koncert, ale wszyscy czekali jeszcze na rudowłosy znak rozpoznawczy Epiki czyli oczywiście na Simone Simons, która, jak zwykle wyszłą dopiero na sam refren, Publiczność przywitała ją najgłośniejszymi okrzykami tamtego wieczoru, na co wokalistka odpowiedziała "Good evening Poznań!". Cały koncert trwał ponad godzinę i był to czas wypełniony wspaniałą zabawą i jeszcze lepszą muzyką. Setlista była dla mnie wprost wymarzona, oprócz ukochanego Resign to Surrender usłyszałam także Fools of Damnation, Consign to Oblivion, Sensorium oraz przepiękne Tides of Time. Brakowało mi tylko Kingdom of Heaven oraz Menace of Vanity, ale brak tych utworów nie zaważył na wspaniałych emocji, jakie mi towarzyszyły. Zespół był we wspaniałej formie muzycznej, Simone śpiewała czysto, nie fałszowała. Mieli wspaniała, swobodne podejście do publiki. W trakcie występu można było przybić sobie piątkę, dotknąć włosów, rąk, instrumentów, a nawet pokiwać sobie z muzykami. Nie wszystkie momenty był jednak takie piękne, w pewnej chwili zrobiło się ze strony Simone dość niesympatycznie. Wszystko zaczęło się od tego, że Mark tradycyjnie oblewał publikę wodą, a następnie, wciąż jeszcze pełne butelki podał fanom, którzy zaczęli opryskiwać się nawzajem. W pewneym momencie strumień wody został wycelowany prosto w wokalistkę, której reakcja, dość mocno przesadzona, wprowadziła w zakłopotanie i publikę, i całą resztę zespołu. Potraktowała ona bowiem swojego oprawcę środkowym palcem i paroma niekoniecznie miłymi epitetami. Ten jednak niemiły akcent nie zraził mnie do samego koncertu, a przy okazji przekonałam się na własnej skórze, że Simone jest dość dziwną i specyficzna osobą w stosunku do swych fanów, choć to z nią też różnie bywa. Najwyraźniej kobieta ma swoje humory, jak każda z nas. Tymczasem jednak show trwało dalej, a po odegraniu Design Your Universe zespół zszedł ze sceny. Światła jednak wciąż się nie włączały, a wśród publiczności zaczęło rozbrzmiewać gromkie skandowanie nazwy zespołu, które wyciągnęło całą epicką szóstkę na bisy. Muzycy ciepło żegnali się z poznańską publicznością, zapewniając nam, że jesteśmy głośniejsi nawet niż amerykanie, i że jutrzejsza, katowicka publiczność ma przed sobą trudne zadanie, by nas pobić. Po wspaniałym Consign to Oblivion zespół zszedł ze sceny już na dobre tego wieczora, sala ponownie stała się jaskrawo oświetlona, większa część fanów kierowała się do wyjścia na hol, by odebrać kurtki, odpocząć przy barze lub po prostu udać się w kierunku domu. Tymczasem pewna grupka fanów zgromadziła się przy barierkach obok drzwi prowadzących za kulisy, zza których w mgnieniu oka pojawił się kolejno Mark, Yves, Isaac oraz Arien. Zagadywali publiczność, pytając się, jak podobało się show, rozdawali autografy i pozowali do zdjęć. Isaac pochwalił nam się nawet, czego nauczył się po polsku. Mianowicie było to pytanie: gdzie jest, kurwa, moja wódka? Wkrótce wszyscy zniknęli za kulisami, tylko po to, aby rozejść się po klubie dla kolejnych autografów i rozmów z fanami. Tymczasem wszyscy wciąż czekali na Simone, która się nie pojawiała. Zrezygnowani fani zaczęli udawać się ku wyjściu, ciesząc się tym, co już udało im się zdobyć. Znalazła się jednak spora garstka osób wytrwałych, które nie mogły sobie odpuścić wspólnego zdjęcia z Simone. Zaczęliśmy więc skandować imię wokalistki i po chwili pojawił się Isaac informujący nas, że upragniona wokalistka wyjdzie już niedługo, co faktycznie zrobiła, dzięki czemu zyskałam autografy każdego muzyka Epiki, z wyjątkiem Coena, którego nigdzie nie mogłam znaleźć. W samochodzie znalazłam się około północy i szczęśliwa udałam się do domu, pełna wspaniałych wrażeń.
Podsumowując, koncert był wspaniały, pełen pozytywnej energii, przyjaznego podejścia do fanów oraz wielkich emocji. Obecnie czekam niecierpliwie na kolejny koncert holendrów w Polsce, którego za nic w świecie nie jestem w stanie odpuścić.
Poniżej kilka zdjęć z koncertu:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz